1/2 Iron Man Żyrardów czyli jak tego nie robić

To był mroźny styczniowy wieczór, słońce już dawno zaszło za horyzont, a w powietrzu unosiła się aura czegoś niespodziewanego…

Od dłuższego czasu chciałem sprawdzić się na nieznanych dla mnie wodach, zobaczyć, w jakiej sytuacji moja głowa powie- weź daj spokój, po co to nam, nie mamy siły. Długo Pan Robert, wieloletni uczestnik Cross w Uniq Fight Club namawiał mnie na ½ Iron Man, które odbędą się w maju. Wychodziłem z założenia, że lepiej już teraz zapisać się na zawody, nie będę tego odkładał na później bo wiadomo, albo zabraknie miejsc albo po prostu wymięknę i zmienię zdanie.

Trzy konkurencje, jedna po drugiej w kolejności- 1,9 km pływania (1,2 mili); 90 km jazdy na rowerze (56 mil); 21,1 km biegu, co stanowi półmaraton (13,1 mil)

Nie, nie trenowałem jazdy na rowerze, uczciwie przyznaje się do regularnego biegania aczkolwiek od lutego 2024 z powodu bólu pięt niestety ale ograniczam tę aktywność do absolutnego minimum, na tyle, by móc jakoś zagrać w weekend w meczu piłki nożnej.

Aha bym zapomniał, w piątek byłem na weselu..

Przerwa od pływania około 2 lat, trochę podchodziłem do tego jak do jazdy na rowerze- przecież tego się nie zapomina. Jednak ilość zmiennych podczas zawodów pokazała mi, że to będzie zupełnie inny kawałek chleba i tutaj nie będę walczył z czasem ale o to, żeby dopłynąć do mety. Ale od początku…

Start wyjazdu godzina 6:00 niedziela, ja wstaję o 6:03 czytając SMS od Roberta, że będzie u mnie 6:05. Plan na śniadanie legł w gruzach, spokojne przygotowanie się również ale cóż, każdemu może się zdarzyć ustawić budzić na dobrą godzinę ale z zaznaczeniem wyłącznie dni roboczych. Byliśmy na miejscu około godziny 7:00, świetna pogoda, bezchmurne niebo ale temperatura dość niska, jednak japonki nie były tego dnia najlepszym pomysłem.

Pamiętajcie, że zawsze warto gdzieś testowo sprawdzić swój sprzęt przed zawodami- rowerem trochę jeździłem żeby nauczyć się jak operować pedałami SPD oraz jak manewrować kolarką ale już popływać w otwartej wodzie, założyć piankę to nieee, bo po co, przecież to proste. Abstrahując że było zimno, nie pływałem od 2 lat to nie czułem presji czy zdenerwowania.

Ruszyliśmy o 8:30, nie spieszyłem się z wejściem do wody, wolałem być jednym z ostatnich żeby nikt mi nie przeszkadzał. Cóż powiedzieć, po pierwszej minucie spędzonej w wodzie wiedziałem, że jedynym moim celem to jest się nie utopić- nie byłem w stanie zapanować nad ciałem, przyspieszony oddech, nerwowe szukanie techniki, która umożliwi mi efektywne pokonywanie kolejnych metrów.

Niestety, nic mi nie wychodziło, nie mogłem się odnaleźć, zdecydowałem się na początku płynąć żabką z głową na powierzchni (tak jak zazwyczaj robią to osoby uczące się, bądź starsze na pierwszych torach w basenach sportowych). Dzięki tej technice chociaż mogłem uspokoić oddech, pomyśleć. Na minus na pewno fakt, że każda fala wywołana przez konkurentów, czy ratowników podpływających powodowała u mnie małe podtopienia i gubienie rytmu. Nie wiem ile razy chciałem zrezygnować. Z wody zdążyli wyjść wszyscy poza mną, dodatkowo biegi na 1/4 oraz 1/8 ukończyli swoje biegi przede mną… a ja dalej płynąłem. Mieliśmy do pokonania dwa okrążenia, pływanie dłużyło mi się- ratownicy sami podpływali, mówili, że niestety ale nie przesuwam się do przodu i mieli racje… obawiałem się, że w każdym momencie może mnie wyprzedzić kaczka z młodymi. Na domiar złego nie czułem prawej dłoni i lewej stopy.

Na szczęście starczyło mi siły psychicznej, żeby to ukończyć- mniej więcej godzinę później niż reszta. Jako ciekawostka powiem, że ciało w takim ułożeniu w tak długim czasie dość specyficznie reaguje jak wyjdziemy na ląd. Wrażenie jakbym miał ze 2 promile, musiałem chwile odczekać zanim byłem w stanie iść do strefy zmian. Tam straciłem dość dużo czasu, około 10 minut. Byłem przemarznięty, ciężko było mi zdjąć piankę i przygotować się do jazdy na rowerze. Ale co tam, na rowerze chociaż się nie utopię myślę, trzeba jednak coś przyspieszyć bo masz Panie kolego już godzinę w plecy i wstydem by było, jakbyś nie zmieścił się w limitach. Czas w wodzie 1:25:16, żenada.

Rower- niby nic trudnego ale nie pamiętam kiedy robiłem 90 km w szybkim tempie- zazwyczaj tempo rekreacyjne z elementami interwałowymi. Po rozpoczęciu jazdy jednak mój organizm nie potrafił się rozgrzać po wodzie, ciało automatycznie zaczęło się trząść. Nie byłem w stanie tego opanować co utrudniało mi jazdę na rowerze, ponieważ wstrząsy były tak duże, że byłem o krok od stracenia równowagi. Po około 25 km zacząłem dochodzić do siebie- znacząco wzrosła moja średnia prędkość , najpierw miałem 24 km/h a na 30km już 29 km/h. Jechało mi się wyjątkowo dobrze, nie czułem fizycznego czy psychicznego zmęczenia ale cały czas się bałem, że mogę się nie wyrobić przez stratę na wodzie. Mój czas 3:17:26, fajnie jak na takie początki.

Bieganie- no nareszcie coś co mi wychodzi i w czym czuje się dobrze, mały batonik snickers, popite Oshee, buty które znam od lat i jazda z tym. Macie racje, brzmi zbyt dobrze, już po 500m to co poczułem w mięśniach czworogłowych to skurcze w skali 11/10. Musiałem stanąć na chwilę z boku i je rozmasować bo w przeciwnym razie musiałbym iść na co honor mi nie pozwala. Chwila wystarczyła i wróciłem na trasę. Zdumiewające, że pięty przez które nie mogę dawać z siebie 100% na treningach oraz meczach piłkarskich nie przeszkadzają- czuje, ale mogę biec. Utrzymywałem tempo około 5:30 /km co uważałem za dobry wynik jak na debiut oraz problemy które wcześnie napotkałem. Niestety gdzieś w połowie zaczęło mnie kuć kolano- o ten staw zawsze boję się najbardziej dlatego zmieniłem technikę biegu, żeby go obciążać jak najmniej i sukces, tempo nie uległo zmianie a ból pojawiał się sporadycznie. Z biegiem czasu coraz  mniej osób mijałem na trasie, osoby z obsługi pytały mnie ile mi zostało i za każdym razem nie ukrywały zdziwienia- Czemu aż tyle? Oczywiście śmialiśmy się z tego ale wewnętrznie gotowałem się. Biec i widzieć, jak już przechodnie chodzą po trasie, wszystko zaczyna być sprzątane a ja dalej jestem w trasie jest upokarzające ale potrzebowałem czegoś takiego, świetna lekcja. Z całej trasy zszedłem jako ostatni ze wszystkich możliwych uczestników, czekali specjalnie na mnie, żeby rozpocząć rozdanie nagród. Czas 1:59:58, jak na ostatnią konkurencję, jestem z siebie dumny.

Wiedziałem, że jak usiądę to będzie mój koniec z ruchem na dziś. Kolano tak zaczęło rwać przy każdym ruchu, że nie mogłem nic zrobić. Robert odwiózł mnie pod dom.. stałem tam z tymi torbami z zawodów nie mogąc się ruszyć nawet o centymetr. Na szczęście nie byłem sam i przyniesiono mi dwie kule, no kto by się tego spodziewał.

CAŁKOWITY CZAS 6:54:19. (chciałem zmieścić się w 6h)

Bardzo cieszę się, że Robert mnie na to namówił, poznałem swoje słabości oraz siłę, że w tak skrajnych warunkach jestem w stanie iść dalej i walczyć o jak najlepszy wynik. Tego chciałem i dostałem z nawiązką. Jaka lekcja na dziś? Od pewnego czasu wróciłem na basen, rowerem jeżdżę do pracy a z bieganiem jeszcze muszę poczekać, bo pięty goić jakoś się nie chcą.

Robert! Czekam na propozycje całego Iron Man w roku 2025, tym razem mądrzej podejdę do tematu !!

ze sportowym pozdrowieniem,

Andrzej Kociński

Uniq Fight Club

This will close in 0 seconds